synkowo

synkowo

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Ona czy On?

Milion razy wyobrażałam sobie ten moment i naszą reakcję. Poznanie płci dziecka to moment ekscytujący, niezwykle.  Serce waliło, oczy nerwowo spoglądały w monitor, próbując coś dostrzec,  wzruszenie sprawiało, że łzy stawały w oczach i coś ściskało w gardle. I pytanie doktorki: Mówić? Pewnie, że mówić! Pola czy Maksymilian? My już wiemy! :>





sobota, 28 grudnia 2013

Święta.

Piękne to były święta, bo choć w biegu i z przeprowadzką na ramieniu, rodzinne i przede wszystkim niesamowicie radosne dla wszystkich, choć pewnie przede wszystkim dla Syna. Choć z Wigilijnego stołu prócz kompotu z suszu i opłatka niczego nie tknął, frajdę znalazł w wypatrywaniu pierwszej gwiazdki i wizycie Gwiazdora. A owy pan w postaci przebranej Babci, która to wyszła do toalety, spisał się wspaniale. Choć miał ochotę niejednokrotnie wybuchnąć śmiechem, trzymał się dzielnie, nawet podczas recytacji wiersza, odśpiewania przez Tymka piosenki o Mikołaju, zatańczenia, opowiedzeniu o sobie i całej rodzinie. A prezenty! To dopiero był szał, na szczęście dawkowane w ciągu trzech dni, ale niezwykle, niezwykle trafione i zasługujące na osobny post. 

Wiersz, który Tymek wyrecytował, powiedział któregoś dnia po powrocie z przedszkola. Trochę niezdarnie, ale udało mi się go jednego razu nagrać, filmik poniżej ;)










środa, 25 grudnia 2013

Udało się.

Przeprowadzka trzy dni przed Wigilią. Zmęczenie sięgające zenitu. Brak chwili wytchnienia, by usiąść. Wożenie, rozpakowywanie, gonitwa, by ze wszystkim zdążyć. Ale udało się. Mieszkamy, śpimy na nowych łóżkach, cieszymy się ze zmian. W tym całym biegu udało mi się nawet przystroić nieco świątecznie mieszkanie, ozdoby kupiłam już w listopadzie. Co więcej, ubraliśmy choinkę, którą sprezentowali nam Teściowie. Święta, wizyta gwiazdora, prezenty, pyszności. Niby dzieje się naprawdę, a jednak gdzieś obok mnie. Bo tyle zmian i powodów do radości, że nie wiadomo, na czym się skupić. 






poniedziałek, 16 grudnia 2013

Święta?

Nie wierzę! Nie wierzę, że za tydzień święta. Ale że jak? Słońce, 7 stopni na plusie, zupełny brak świątecznego klimatu i deficyt czasu na przygotowania. Kilkanaście spotkań z kurierem, gdzie paczki ze sprzętem AGD mieszały się z tymi z prezentami. Mycie okien, bynajmniej nie przedświąteczne, a poremontowe. Codziennie latanie z mopem i szmatą, żeby zdążyć ogarnąć mieszkanie na czas, bo za pięć dni przeprowadzka. Brak czasu. Zupełny brak czasu i marzenie, by już odpocząć, by już nie musieć nic załatwiać, kupować, pilnować. I tylko Synowa ekscytacja przypomina, że to jednak prawda, że święta za pasem, gdy Tymek wykrzykuje widząc świecidełka: Patz Mamusiu! Choinki! Będzie święto! Będzie Synu, będzie, tylko kiedy to zleciało? W dwupaku wchodzimy w 16 tc. i czuję już ruchy. Wyraźnie i często. Niesamowite jak to wszystko szybko się dzieje. 



środa, 11 grudnia 2013

33 i maniery.

Dziś Syn kończy trzydzieści trzy miesiące. Przestałam się już rozczulać nad upływem czasu, Tymek to duży chłopiec, odpieluchowany do ośmiu miesięcy, który za dwa tygodnie otrzyma swoje dorosłe łóżko. Nic nie zostało z niemowlaka i bobasa, którym był jeszcze niedawno. W tej wersji mówiącego, śpiewającego i rozumiejącego dziecka lubię go nadzwyczaj. Co mnie natomiast bardzo rozczula to jego dobre maniery, które bardzo szybko weszły jemu w krew. Dziękuję, plosę i pseplasam używane są na porządku dziennym. Do nas zwraca się tylko Mamusiu i Tatusiu. Przed posiłkiem siedzi z rączkami na kolanach (nawyk z przedszkola) i czeka na hasło Smacznego! Po czym najsłodszym na świecie głosikiem odpowiada: Dziękuję. I sięga po widelec. Kilka dni temu siedzimy w pokoju: ja, Tymek, Babcia Tymka. Nagle słychać głośne kichnięcie. Tymek rozgląda się zdziwiony i pyta: Kto to był? Na co Babcia: Sąsiadka. Tymek: Na zdlowie sąsiadka! Cisza. Tymek oburzony: Nie mówi dziękuję!






poniedziałek, 9 grudnia 2013

Zabawa.

Sprawiając tym samym Synowi mnóstwo frajdy, Babcia postanowiła zapewnić jemu rozrywkę, jakich mało. Nie dość, że sprezentowała wnukowi domek z papieru, to jeszcze zorganizowała jego malowanie. Biorąc pod uwagę, że moje samopoczucie nie pozwala ostatnio na kreatywne zabawy z Synem, był to pomysł trafiony w dziesiątkę. Tymek w skupieniu mieszał farby, nakładał na pędzel, malował i chwalił swoje dzieło. Pięknie to wyszło. Jako, że my malowałyśmy nudno jednym kolorem, Syn wykazał się znacznie większą wyobraźnią zmieniając kolor co każdą minutę. A gdy dzieło zostało ukończone i schło, my obżeraliśmy się pyszną kokosową roladą zrobioną przez Babcię. Wielkim zaskoczeniem mej drugiej ciąży jest to, że kompletnie nie mam ochoty na słodycze. Toż to pierwsza stałam co dzień w kolejce w cukierni w ciąży z Synem. A teraz: ser żółty, ketchup, tosty! Pewnie! Ale słodkie? Od niechcenia i tylko, gdy ktoś mnie poczęstuje.




sobota, 30 listopada 2013

Płeć.

Za miesiąc poznamy płeć naszego drugiego dziecka. Nie ukrywam, że marzy mi się parka, no marzy. Choć myśl o drugim słodkim chłopcu wywołuje uśmiech na mej twarzy. Czy byłby podobny do Tymka? Czy też miałby moje usta i blond włosy? Ssak rośnie zdrowo, ma już 8 centymetrów i wciąż daje popalić. Bóle głowy, problemy żołądkowe, brak sił. Skończyliśmy pierwszy trymestr z nadzieją, że samopoczucie będzie coraz lepsze. Po przedwczorajszej wizycie u doktorki pokazuję Synowi zdjęcie z USG i mówię: Zobacz, to jest malutki dzidziuś w brzuszku u Mamusi. Twój braciszek lub siostrzyczka. Jak się urodzi, to będziemy mieć go w domku. Na co Tymek wypala: Ja chcę blaciska! Ty mozesz mieć siostzyckę!

Synu, problem w tym, że to nie są bliźnięta :>





wtorek, 19 listopada 2013

Optymizm?

Kilo mandarynek. Setki zużytych chusteczek. Gorąca herbata z miodem i cytryną. Leżę. Ciepła kołdra i cisza. Niedzielne siedmiogodzinne zakupy w IKEA z przeziębieniem wyszły mi bokiem. Rozłożyło mnie na dobre. Syn odizolowany, przedszkole, potem Babcia. Po raz kolejny przyjdzie mi przyznać, że ta ciąża mi nie sprzyja. Ssak znowu dał o sobie znać wieczornymi wymiotami, które męczą od kilku dobrych dni. I teraz choroba. Nawet mnie, życiową optymistkę, zaczyna to wszystko łamać. Powinnam teraz skręcać Synowe nowe łóżko, szukać piekarnika i oglądać z zachwytem pomalowane już wszystkie ściany. Nie mogę. Leżę i jem mandarynki. Lecz na ich zapach nie mogę się nie uśmiechnąć, za miesiąc święta! Za miesiąc przeprowadzka! Za miesiąc dowiemy się, kto gości w mym brzuchu!


piątek, 15 listopada 2013

Wpływ.

Przedszkole to świetna sprawa. Tak do niedawna uważałam. Przez dwa miesiące Syn nauczył się takiej samodzielności, jakiej nie opanował w domu przez długi czas. Bo się tego od niego nie wymagało. Potrafi sam ubrać i zdjąć buty, rozebrać się, wspaniale posługuje się widelcem. Przed posiłkiem pięknie siedzi z rączkami na kolanach i czeka na hasło: Smacznego! Śpiewa, recytuje, tańczy. Kilka dni temu Tymka zachowanie uległo jednak zmianie. Z grzecznego chłopca stał się płaczącym na zawołanie. Rzucającym zabawkami. Wpadającym w sztuczną histerię. Nie potrafiącym wysłuchać, gdy się do niego mówi. Zachowania te były zupełnie nienaturalne i od razu wiedziałam, że gdzieś musiał je wcześniej widzieć. Widział. W przedszkolu. Po rozmowie z paniami okazało się, że jest dwóch chłopców, Julek i Oliwier, z którymi nikt nie potrafi dać sobie rady. Którzy trzęsą całą grupą i wystawiają nerwy pań na próbę. Którzy nie wykonują poleceń, biją inne dzieci, urządzają histerię. Notorycznie. Gdy Tymek przyniósł grupowe zdjęcia z przedszkola wskazał ich jako dwóch, którzy go biją i są niegrzeczni. A dzieci obserwują i uczą się. Niestety. Miejmy nadzieję, że nasz wpływ i rozmowy z Synem uświadomią jemu, jakich zachowań nie warto imitować. 


piątek, 8 listopada 2013

Inna.

Przeliczyłam się, mając nadzieję, że druga ciąża minie mi równie dobrze jak pierwsza. Jedna czwarta już prawie za nami, a ja wciąż nie czuję się sobą. Wymioty męczyły bardzo długo, brak sił wciąż doskwiera. Z Tymkiem w brzuchu pracowałam, biegałam, załatwiałam. Teraz energia potrafi ulotnić się w godzinę. Sterta prasowania leży trzeci tydzień, okna proszą się o umycie, a ja? Marzę, by jeden CAŁY dzień czuć się dobrze, rześko, jak kiedyś. 


wtorek, 29 października 2013

Konflikt.

No i stało się. Syn popadł w pierwszy przedszkolny konflikt. Pewnego poniedziałkowego popołudnia wrócił z zębami odciśniętymi na skroni. Zębami niejakiego Maksa. Jako, że tego dnia odbierała go Babcia dowiedziałam się tyle, że chłopiec po prostu go ugryzł. Syn nie krył żalu, a męska część rodziny wydała setki złotych rad, co ma Maksowi zrobić, gdy spróbuje wbić w niego siekacze następnym razem. Były to rady typu: skopać, obić mordę, pogruchotać kości. Czyli wszystko, co mężczyzna musi zrobić w ramach samoobrony. Następnego dnia chciałam nawet zapytać Panią jak doszło do incydentu, ale ta uprzedziła mnie zaproszeniem do sali, podniosła Synową koszulkę i oczom moim ponownie ukazały się odciśnięte zęby w postaci sińca, tym razem na brzuchu. Maks znowu zaatakował. Pani wezwała pulchnego winowajcę, który bynajmniej do winy się nie poczuwał i przyczłapał z uśmiechem i nawet sroga mina Tymka i wykrzyczane jemu w twarz: "Tatuś powiedział ze jesteś niedobly!" nie zrobiły na nim większego wrażenia. Niby to tylko dziecko. Niesmak jednak pozostał. Przydałoby się jakieś słowo od jego rodziców, którzy siedzieli za mną na pasowaniu jakby nigdy nic i najwyraźniej do winy syna gryzonia się nie przyznawaii. Wiem, że gdyby było to moje dziecko, zadzwoniłabym, wyjaśniła, zrobiła konfrontację chłopców w przedszkolu i kazała przeprosić. W końcu to naruszenie cielesności. A tu nic. Cisza. A może niezupełnie. Bo Syn ostatnio przyniósł zasłyszane od Maksa nowe powiedzonko, które namiętnie do nas wykrzykuje, gdy czegoś nie chce zrobić. "Bujaj się"! Mówimy, że to brzydko, że nie wolno, że niegrzecznie. A On i tak każe nam się bujać!



środa, 23 października 2013

Pasowanie.

Synowe pasowanie na przedszkolaka było dla mnie wydarzeniem szczególnym, bo poczułam dopiero owego dnia, iż naprawdę matką przedszkolaka jestem. Może to ciążowe hormony, może duma, a może po prostu taki dzień, lecz gdy prawie trzydziestka bąbli w czapeczkach z uszkami została wprowadzona do sali, łzy stanęły mi w oczach. Wzruszenie, ot co. Syn zdawał się być nieco zagubiony, szukał mnie wzrokiem, a gdy znalazł, wybuchnął płaczem, przybiegł i do reszty grupy nie chciał już dołączyć. O Synowym debiucie w przedszkolu można było przeczytać jakiś czas temu u Olgi i teraz po raz kolejny potwierdziło się to, że przy mnie Syn po prostu się rozkleja. Dzieci odśpiewały, odtańczyły i wyrecytowały co umiały. Syn z bezpiecznej odległości maminego kolana także. Samo pasowanie odbyło się w towarzystwie rodzica, więc tu Syn nie oponował. Powrót do sali przebiegł w asyście histerii, przytulania, całusów i ogromnego płaczu, koniec końców trzeba było się obrócić na pięcie i wyjść, pomimo buzujących emocji. Dzieci natomiast szykowały się do posiłku, a później spania, co na pewno ukoiło Synowe emocje, gdyż zmęczenie było już widoczne na jego twarzy w trakcie przedstawienia. 








sobota, 19 października 2013

Poprawa.

Po prawie tygodniu ohydnego samopoczucia, nieustannego spoglądania na klozet z góry, leżenia pod kocem, braku sił-nastąpiła niewielka poprawa. Wczoraj byłam w stanie wyjść z domu, ba, wyjść z dzieckiem. Zaliczyliśmy jesienny, wieczorny spacer, po którym po tylu dniach spędzonych w czterech ścianach, dotleniłam się tak, że nie mogłam przestać ziewać. Odzyskałam nadzieję, że będzie lepiej, że znowu poczuję się jak człowiek. Wchodzimy w ósmy tydzień ciąży z zupełnie nowym stanem ducha i już na zwolnieniu. Postanowienie moje wcielam więc w życie i w tej ciąży będę odpoczywać, relaksować się, nudzić, przygotowywać. Będę robić wszystko, czego nie robiłam z Synem, bo pracując, nie było na to czasu.



sobota, 12 października 2013

Przetrwać.

Co dzień powtarzam sobie, że muszę przetrwać pierwszy trymestr. Ciężko, jest, ciężko, gdy mdli od samego rana. Gdy zasypia się, siedząc, nie mogąc tego opanować. Gdy MUSZĘ zjeść co dwie godziny, bo inaczej mam wrażenie, że omdleję. Gdy dla twarożku ze śmietaną, rzodkiewką i szczypiorkiem przebiegłabym całe miasto. Gdy drażni zapach kawy, który wcześniej się uwielbiało. Jest ciężko. A w tym wszystkim Syn, potrzebujący mojej uwagi, czasu. A ja chwilami nie mam sił, by podnieść się z tapczanu. Człowiek nieswój zupełnie. Trzeba przetrwać.


poniedziałek, 7 października 2013

Taki weekend.

Taki weekend to weekend idealny. Taki weekend należy się każdej kobiecie. Szczególnie matce. O sile przyjaźni pisałam już niejednokrotnie i o tym, jaką jestem szczęściarą. Tym razem postanowiłyśmy udowodnić, że w przyjaźni nie istnieje odległość nie do pokonania. Nasz wspólny weekend zaplanowałyśmy kilka miesięcy temu i każda z nas z ekscytacją skreślała dni w kalendarzu. K. i A. mieszkają we Wrocławiu, najprościej było spotkać się właśnie tam. G. przyleciała z Birmingham, ja pokonałam 170 km i voila! Znowu jesteśmy we cztery. Po raz pierwszy zostawiłam Syna na dwie noce, nie bez znaczenia było też to, że od środy gorączkował. Ale moi mężczyźni poradzili sobie sami świetnie. A my? My miałyśmy dwie doby, by być ze sobą. By spijać razem poranne kawy, nie spieszyć się, jeść wspólnie obiady, szaleć na zakupach, spacerować po rynku i do późnych godzin nocnych rozmawiać, śmiać się, oglądać zdjęcia sprzed dziesięciu lat i nie dowierzać nad upływem czasu. Mogłyśmy poruszyć milion tematów, co też zrobiłyśmy, wygrzebać setki wspomnień, niejednokrotnie wzruszyć się i zamyślić i zapytać, jak to będzie za dziesięć lat. 





niedziela, 6 października 2013

Kiedy?

Kiedy to minęło, no kiedy? Najwyżej pół roku temu po raz pierwszy przymierzyłam tę wymyśloną i wymarzoną  przeze mnie suknię. Z dziko bijącym sercem, bo jeśli to nie to? K. i M. były ze mną, wzruszone do granic możliwości, że zobaczyły mnie w bieli. Widziałam błysk w ich oku i wiedziałam, że jest dobrze. Były zachwycone. Więc i mnie zachwyt się udzielił. To już rok, odkąd zostałam Żoną. Nic się nie zmieniło. Nic. Tylko o I. łatwiej mówić jak o Mężu. Nie opuszcza mnie jednak myśl, że w drugą rocznicę będziemy już we czworo.





piątek, 4 października 2013

Dwie kreski.

Trudno wyrazić słowami te emocje i tę radość, choć były inne niż za pierwszym razem. Test zrobiony o czwartej nad ranem, uśmiech i powrót do ciepłej pościeli. Spokój, niesamowity spokój, bo teraz już wiem, jak to będzie. Skrzydła, których nagle dostałam, zdawały się nieść mnie bardzo wysoko. Przez następne godziny, dni. Cudowne to jest, gdy marzenia się spełniają...



wtorek, 1 października 2013

Mamy.

Mamy je! Kieszenie uginające się od ciężaru kasztanów, ludziki, baranki i gąsienice zrobione przez Tymka z Dziadkiem. Mamy jesień, póki co, tę słoneczną i piękną, jaką lubię! Mamy jesienny spacer za sobą, z Synowym chodzeniem po krawężnikach i zbieganiem z 'pazulki gólki'. Mamy sporo planów na kończący się rok i na ten nowy, planów cudownych, trzymających w optymistycznym nastroju przez cały czas. 






czwartek, 26 września 2013

Wrzesień.

Wrześniowy czas uciekł nam przez palce. Przez Synową chorobę, początek przedszkola i mój powrót do pracy. Jak to? Już jesień? A my tacy nieprzygotowani! Dzień za dniem zleciał rozpoczynany pobudką pomiędzy 5.30 a 6 rano i wołaniem z sąsiedniego pokoju: Obudziłem się! Poranna krzątanina, praca, dom, praca, kąpiel Syna i sen. Syna o 20. Mój o 21. Tyle pamiętam, tak wspominam wrzesień. Brak czasu, brak energii. W tle Synowe śpiewanie przedszkolnych piosenek. Uzupełnianie jesiennej garderoby. Marzenie o chwili wytchnienia. I dziś, gdy Mąż tradycyjnie już pojechał machać wałkiem w naszym przyszłym M3, położyliśmy się z Synem na kanapie i grzejąc się pod kocem obserwowałam jego zabawę autkami, myśląc, że to najlepszy relaks ostatnich tygodni. 






środa, 18 września 2013

Dwa i pół.

Tydzień temu Syno skończył dwa i pół roku. To ostatnie pół było czasem szczególnym z kilku powodów. Po pierwsze, nastąpił niesamowity rozwój w mowie naszego dziecka. Od słowa do słowa Tymek zaczął tworzyć zdania, mówić sąsiadom "dzień dobly" idąc klatką schodową, a po skończeniu posiłku "dziękuję". W ciągu tej połówki pozbył się smoka, pieluch oraz wózka. Stał się dla nas świetnym kompanem do spacerów i wycieczek, niezwykle ciekawym świata rozmówcą zadającym pytanie "cemu" lub też "a cemu?" setki razy dziennie.  Wyrósł. Z niemowlaka na chłopca, któremu można wszystko wytłumaczyć. Bez buntu dwulatka. Nie bez prób stawiania na swoim. Niestety bezowocnych-dla niego. Stosowaliśmy, stosujemy i stosować będziemy kary, które uważamy za słuszne. Kilka minut w łóżeczku, zabranie zabawek. Nigdy bicie czy wrzaski. Stawiamy granice i coraz rzadziej zdarza się, że Syn próbuje je przekraczać. Jesteśmy konsekwentni, dzięki czemu łatwiej opanować nam Synową upartość. A Syn? Oprócz tego, że jest uparty, jest też niezwykle radosny i uczuciowy. Przytula, całuje, troszczy się. Ot, taki mały wrażliwiec.


piątek, 13 września 2013

Minął.

Minął pierwszy tydzień Synowej edukacji przedszkolnej. Bilans raczej na plus, choć nie obeszło się bez stresów. Dzień pierwszy: zasikane spodnie, 15 minutowa rozpacz Syna za Mamusią. Dzień drugi: zasikane spodnie, bez płaczu. Dzień trzeci: " Nie cem ciećkola iść, Mamusiu" plus histeria w szatni, gile, krokodyle łzy, wiszenie na Matce, ucieczka do drzwi wyjściowych, przytrzymanie Syna przez Panią i nieśmiałe "Proszę iść, poradzimy sobie". Matki stres, łzy w oczach i cały dzień myślenia, czy się Syn uspokoił. Dzień czwarty: Matka rezygnuje z aplikowania sobie z rana mega dawki stresu przy odwożeniu Syna i zrzuca ten obowiązek na Tatę, co jest niewątpliwie najlepszym pomysłem z możliwych. Brak płaczu, brak histerii. Dzień piąty: Syn wychodzi z mieszkania z Tatą wesoło wołając "Bye, bye"! Jest dobrze. Syn okrzyknięty został Mistrzem Błyskawicznego Zasypiania Przedszkolnego. Pani twierdzi, że ledwo zdąży się obrócić, Tymek śpi. Pierwszy z dwudziestki dziewiątki brzdąców. Niechętnie je, chyba że ciasteczka, podkradzione Pani ze stolika. Mina Syna, gdy zobaczy mnie w drzwiach przed piętnastą, bezcenna. Radość. Nieopisana. Wspaniała. 


poniedziałek, 9 września 2013

Pierwszy.

Uczucia, które dziś towarzyszyły mi od rana w zasadzie trudno opisać. Duma mieszała się ze strachem, trochę żalem, niepewnością. Ściśnięty żołądek nie pozwolił nic zjeść do godzin późnoporannych, a myśli wciąż wracały do chwili, gdy Syn pomachał i poszedł. Nadszedł pierwszy dzień przedszkola. Gdybym pewnie mogła, poleciałabym jak na skrzydłach, by go odebrać, usłyszeć, że wszystko było w porządku. Nie było. Bo w szatni zastał mnie worek z mokrymi ubraniami, Syn, odpieluchowany od pięciu miesięcy, nigdy nie mający żadnych "wpadek" stanął i się zesikał. Ot tak, bez płaczu, wołania. Po prostu. Lecz gdy otworzyły się drzwi sali i podbiegła gromada zasmarkanych trzylatków, wyjących, płaczących, krzyczących, mających nadzieję, że to po nich przyszedł rodzic, a zza nich wyszedł hardo mój Syn, łzy stanęły mi w oczach. A gdy na pytanie: Jak było w przedszkolu? Odpowiedział: Fajnie! pomyślałam, że może jest nadzieja. I że może będzie dobrze. Pierwszy dzień zaliczony. Co będzie dalej, zobaczymy...


czwartek, 5 września 2013

Pomoc.

Wydobrzeliśmy. Wracamy spokojni. Syn chudszy, my bogatsi o nieprzyjemne wspomnienia z Synowej choroby. Jak ważne jest zdrowie dziecka najlepiej wie rodzic. I czasem człowiek nie docenia, że nic się nie dzieje, że ot, tak po prostu, dziecko rośnie, rozwija się. Dopiero, gdy przychodzi ten moment, że drży się o jego zdrowie, wtedy przychodzi chwila zadumy o tym, co najważniejsze. Informacje o akcji charytatywnej dla Wojtka znalazłam w Internecie. Pomyślałam, że muszę wziąć w niej udział. Kieckę jeszcze "ciepłą" wygrzebałam z piwnicy, namówiłam bliską koleżankę, by też pojechała. Wojtek jest prawie rówieśnikiem Tymka. Chłopiec od urodzenia nie widzi, ma też szereg innych schorzeń, które uniemożliwiają jemu normalny rozwój. Jest bardzo, bardzo radosnym chłopcem. Pomimo gorąca i kilku godzin spędzonych wśród wielu obcych ludzi, w ogóle nie marudził. Wojtuś potrzebuje wsparcia finansowego, kosztownej rehabilitacji, która pomoże jemu osiągnąć postęp w rozwoju, być może kiedyś usamodzielnić się. Proszę Was o wsparcie dla Wojtka. I już z góry dziękuję Wam za pomoc!