synkowo

synkowo

wtorek, 29 października 2013

Konflikt.

No i stało się. Syn popadł w pierwszy przedszkolny konflikt. Pewnego poniedziałkowego popołudnia wrócił z zębami odciśniętymi na skroni. Zębami niejakiego Maksa. Jako, że tego dnia odbierała go Babcia dowiedziałam się tyle, że chłopiec po prostu go ugryzł. Syn nie krył żalu, a męska część rodziny wydała setki złotych rad, co ma Maksowi zrobić, gdy spróbuje wbić w niego siekacze następnym razem. Były to rady typu: skopać, obić mordę, pogruchotać kości. Czyli wszystko, co mężczyzna musi zrobić w ramach samoobrony. Następnego dnia chciałam nawet zapytać Panią jak doszło do incydentu, ale ta uprzedziła mnie zaproszeniem do sali, podniosła Synową koszulkę i oczom moim ponownie ukazały się odciśnięte zęby w postaci sińca, tym razem na brzuchu. Maks znowu zaatakował. Pani wezwała pulchnego winowajcę, który bynajmniej do winy się nie poczuwał i przyczłapał z uśmiechem i nawet sroga mina Tymka i wykrzyczane jemu w twarz: "Tatuś powiedział ze jesteś niedobly!" nie zrobiły na nim większego wrażenia. Niby to tylko dziecko. Niesmak jednak pozostał. Przydałoby się jakieś słowo od jego rodziców, którzy siedzieli za mną na pasowaniu jakby nigdy nic i najwyraźniej do winy syna gryzonia się nie przyznawaii. Wiem, że gdyby było to moje dziecko, zadzwoniłabym, wyjaśniła, zrobiła konfrontację chłopców w przedszkolu i kazała przeprosić. W końcu to naruszenie cielesności. A tu nic. Cisza. A może niezupełnie. Bo Syn ostatnio przyniósł zasłyszane od Maksa nowe powiedzonko, które namiętnie do nas wykrzykuje, gdy czegoś nie chce zrobić. "Bujaj się"! Mówimy, że to brzydko, że nie wolno, że niegrzecznie. A On i tak każe nam się bujać!



środa, 23 października 2013

Pasowanie.

Synowe pasowanie na przedszkolaka było dla mnie wydarzeniem szczególnym, bo poczułam dopiero owego dnia, iż naprawdę matką przedszkolaka jestem. Może to ciążowe hormony, może duma, a może po prostu taki dzień, lecz gdy prawie trzydziestka bąbli w czapeczkach z uszkami została wprowadzona do sali, łzy stanęły mi w oczach. Wzruszenie, ot co. Syn zdawał się być nieco zagubiony, szukał mnie wzrokiem, a gdy znalazł, wybuchnął płaczem, przybiegł i do reszty grupy nie chciał już dołączyć. O Synowym debiucie w przedszkolu można było przeczytać jakiś czas temu u Olgi i teraz po raz kolejny potwierdziło się to, że przy mnie Syn po prostu się rozkleja. Dzieci odśpiewały, odtańczyły i wyrecytowały co umiały. Syn z bezpiecznej odległości maminego kolana także. Samo pasowanie odbyło się w towarzystwie rodzica, więc tu Syn nie oponował. Powrót do sali przebiegł w asyście histerii, przytulania, całusów i ogromnego płaczu, koniec końców trzeba było się obrócić na pięcie i wyjść, pomimo buzujących emocji. Dzieci natomiast szykowały się do posiłku, a później spania, co na pewno ukoiło Synowe emocje, gdyż zmęczenie było już widoczne na jego twarzy w trakcie przedstawienia. 








sobota, 19 października 2013

Poprawa.

Po prawie tygodniu ohydnego samopoczucia, nieustannego spoglądania na klozet z góry, leżenia pod kocem, braku sił-nastąpiła niewielka poprawa. Wczoraj byłam w stanie wyjść z domu, ba, wyjść z dzieckiem. Zaliczyliśmy jesienny, wieczorny spacer, po którym po tylu dniach spędzonych w czterech ścianach, dotleniłam się tak, że nie mogłam przestać ziewać. Odzyskałam nadzieję, że będzie lepiej, że znowu poczuję się jak człowiek. Wchodzimy w ósmy tydzień ciąży z zupełnie nowym stanem ducha i już na zwolnieniu. Postanowienie moje wcielam więc w życie i w tej ciąży będę odpoczywać, relaksować się, nudzić, przygotowywać. Będę robić wszystko, czego nie robiłam z Synem, bo pracując, nie było na to czasu.



sobota, 12 października 2013

Przetrwać.

Co dzień powtarzam sobie, że muszę przetrwać pierwszy trymestr. Ciężko, jest, ciężko, gdy mdli od samego rana. Gdy zasypia się, siedząc, nie mogąc tego opanować. Gdy MUSZĘ zjeść co dwie godziny, bo inaczej mam wrażenie, że omdleję. Gdy dla twarożku ze śmietaną, rzodkiewką i szczypiorkiem przebiegłabym całe miasto. Gdy drażni zapach kawy, który wcześniej się uwielbiało. Jest ciężko. A w tym wszystkim Syn, potrzebujący mojej uwagi, czasu. A ja chwilami nie mam sił, by podnieść się z tapczanu. Człowiek nieswój zupełnie. Trzeba przetrwać.


poniedziałek, 7 października 2013

Taki weekend.

Taki weekend to weekend idealny. Taki weekend należy się każdej kobiecie. Szczególnie matce. O sile przyjaźni pisałam już niejednokrotnie i o tym, jaką jestem szczęściarą. Tym razem postanowiłyśmy udowodnić, że w przyjaźni nie istnieje odległość nie do pokonania. Nasz wspólny weekend zaplanowałyśmy kilka miesięcy temu i każda z nas z ekscytacją skreślała dni w kalendarzu. K. i A. mieszkają we Wrocławiu, najprościej było spotkać się właśnie tam. G. przyleciała z Birmingham, ja pokonałam 170 km i voila! Znowu jesteśmy we cztery. Po raz pierwszy zostawiłam Syna na dwie noce, nie bez znaczenia było też to, że od środy gorączkował. Ale moi mężczyźni poradzili sobie sami świetnie. A my? My miałyśmy dwie doby, by być ze sobą. By spijać razem poranne kawy, nie spieszyć się, jeść wspólnie obiady, szaleć na zakupach, spacerować po rynku i do późnych godzin nocnych rozmawiać, śmiać się, oglądać zdjęcia sprzed dziesięciu lat i nie dowierzać nad upływem czasu. Mogłyśmy poruszyć milion tematów, co też zrobiłyśmy, wygrzebać setki wspomnień, niejednokrotnie wzruszyć się i zamyślić i zapytać, jak to będzie za dziesięć lat. 





niedziela, 6 października 2013

Kiedy?

Kiedy to minęło, no kiedy? Najwyżej pół roku temu po raz pierwszy przymierzyłam tę wymyśloną i wymarzoną  przeze mnie suknię. Z dziko bijącym sercem, bo jeśli to nie to? K. i M. były ze mną, wzruszone do granic możliwości, że zobaczyły mnie w bieli. Widziałam błysk w ich oku i wiedziałam, że jest dobrze. Były zachwycone. Więc i mnie zachwyt się udzielił. To już rok, odkąd zostałam Żoną. Nic się nie zmieniło. Nic. Tylko o I. łatwiej mówić jak o Mężu. Nie opuszcza mnie jednak myśl, że w drugą rocznicę będziemy już we czworo.





piątek, 4 października 2013

Dwie kreski.

Trudno wyrazić słowami te emocje i tę radość, choć były inne niż za pierwszym razem. Test zrobiony o czwartej nad ranem, uśmiech i powrót do ciepłej pościeli. Spokój, niesamowity spokój, bo teraz już wiem, jak to będzie. Skrzydła, których nagle dostałam, zdawały się nieść mnie bardzo wysoko. Przez następne godziny, dni. Cudowne to jest, gdy marzenia się spełniają...



wtorek, 1 października 2013

Mamy.

Mamy je! Kieszenie uginające się od ciężaru kasztanów, ludziki, baranki i gąsienice zrobione przez Tymka z Dziadkiem. Mamy jesień, póki co, tę słoneczną i piękną, jaką lubię! Mamy jesienny spacer za sobą, z Synowym chodzeniem po krawężnikach i zbieganiem z 'pazulki gólki'. Mamy sporo planów na kończący się rok i na ten nowy, planów cudownych, trzymających w optymistycznym nastroju przez cały czas.