synkowo

synkowo

czwartek, 26 września 2013

Wrzesień.

Wrześniowy czas uciekł nam przez palce. Przez Synową chorobę, początek przedszkola i mój powrót do pracy. Jak to? Już jesień? A my tacy nieprzygotowani! Dzień za dniem zleciał rozpoczynany pobudką pomiędzy 5.30 a 6 rano i wołaniem z sąsiedniego pokoju: Obudziłem się! Poranna krzątanina, praca, dom, praca, kąpiel Syna i sen. Syna o 20. Mój o 21. Tyle pamiętam, tak wspominam wrzesień. Brak czasu, brak energii. W tle Synowe śpiewanie przedszkolnych piosenek. Uzupełnianie jesiennej garderoby. Marzenie o chwili wytchnienia. I dziś, gdy Mąż tradycyjnie już pojechał machać wałkiem w naszym przyszłym M3, położyliśmy się z Synem na kanapie i grzejąc się pod kocem obserwowałam jego zabawę autkami, myśląc, że to najlepszy relaks ostatnich tygodni. 






środa, 18 września 2013

Dwa i pół.

Tydzień temu Syno skończył dwa i pół roku. To ostatnie pół było czasem szczególnym z kilku powodów. Po pierwsze, nastąpił niesamowity rozwój w mowie naszego dziecka. Od słowa do słowa Tymek zaczął tworzyć zdania, mówić sąsiadom "dzień dobly" idąc klatką schodową, a po skończeniu posiłku "dziękuję". W ciągu tej połówki pozbył się smoka, pieluch oraz wózka. Stał się dla nas świetnym kompanem do spacerów i wycieczek, niezwykle ciekawym świata rozmówcą zadającym pytanie "cemu" lub też "a cemu?" setki razy dziennie.  Wyrósł. Z niemowlaka na chłopca, któremu można wszystko wytłumaczyć. Bez buntu dwulatka. Nie bez prób stawiania na swoim. Niestety bezowocnych-dla niego. Stosowaliśmy, stosujemy i stosować będziemy kary, które uważamy za słuszne. Kilka minut w łóżeczku, zabranie zabawek. Nigdy bicie czy wrzaski. Stawiamy granice i coraz rzadziej zdarza się, że Syn próbuje je przekraczać. Jesteśmy konsekwentni, dzięki czemu łatwiej opanować nam Synową upartość. A Syn? Oprócz tego, że jest uparty, jest też niezwykle radosny i uczuciowy. Przytula, całuje, troszczy się. Ot, taki mały wrażliwiec.


piątek, 13 września 2013

Minął.

Minął pierwszy tydzień Synowej edukacji przedszkolnej. Bilans raczej na plus, choć nie obeszło się bez stresów. Dzień pierwszy: zasikane spodnie, 15 minutowa rozpacz Syna za Mamusią. Dzień drugi: zasikane spodnie, bez płaczu. Dzień trzeci: " Nie cem ciećkola iść, Mamusiu" plus histeria w szatni, gile, krokodyle łzy, wiszenie na Matce, ucieczka do drzwi wyjściowych, przytrzymanie Syna przez Panią i nieśmiałe "Proszę iść, poradzimy sobie". Matki stres, łzy w oczach i cały dzień myślenia, czy się Syn uspokoił. Dzień czwarty: Matka rezygnuje z aplikowania sobie z rana mega dawki stresu przy odwożeniu Syna i zrzuca ten obowiązek na Tatę, co jest niewątpliwie najlepszym pomysłem z możliwych. Brak płaczu, brak histerii. Dzień piąty: Syn wychodzi z mieszkania z Tatą wesoło wołając "Bye, bye"! Jest dobrze. Syn okrzyknięty został Mistrzem Błyskawicznego Zasypiania Przedszkolnego. Pani twierdzi, że ledwo zdąży się obrócić, Tymek śpi. Pierwszy z dwudziestki dziewiątki brzdąców. Niechętnie je, chyba że ciasteczka, podkradzione Pani ze stolika. Mina Syna, gdy zobaczy mnie w drzwiach przed piętnastą, bezcenna. Radość. Nieopisana. Wspaniała. 


poniedziałek, 9 września 2013

Pierwszy.

Uczucia, które dziś towarzyszyły mi od rana w zasadzie trudno opisać. Duma mieszała się ze strachem, trochę żalem, niepewnością. Ściśnięty żołądek nie pozwolił nic zjeść do godzin późnoporannych, a myśli wciąż wracały do chwili, gdy Syn pomachał i poszedł. Nadszedł pierwszy dzień przedszkola. Gdybym pewnie mogła, poleciałabym jak na skrzydłach, by go odebrać, usłyszeć, że wszystko było w porządku. Nie było. Bo w szatni zastał mnie worek z mokrymi ubraniami, Syn, odpieluchowany od pięciu miesięcy, nigdy nie mający żadnych "wpadek" stanął i się zesikał. Ot tak, bez płaczu, wołania. Po prostu. Lecz gdy otworzyły się drzwi sali i podbiegła gromada zasmarkanych trzylatków, wyjących, płaczących, krzyczących, mających nadzieję, że to po nich przyszedł rodzic, a zza nich wyszedł hardo mój Syn, łzy stanęły mi w oczach. A gdy na pytanie: Jak było w przedszkolu? Odpowiedział: Fajnie! pomyślałam, że może jest nadzieja. I że może będzie dobrze. Pierwszy dzień zaliczony. Co będzie dalej, zobaczymy...


czwartek, 5 września 2013

Pomoc.

Wydobrzeliśmy. Wracamy spokojni. Syn chudszy, my bogatsi o nieprzyjemne wspomnienia z Synowej choroby. Jak ważne jest zdrowie dziecka najlepiej wie rodzic. I czasem człowiek nie docenia, że nic się nie dzieje, że ot, tak po prostu, dziecko rośnie, rozwija się. Dopiero, gdy przychodzi ten moment, że drży się o jego zdrowie, wtedy przychodzi chwila zadumy o tym, co najważniejsze. Informacje o akcji charytatywnej dla Wojtka znalazłam w Internecie. Pomyślałam, że muszę wziąć w niej udział. Kieckę jeszcze "ciepłą" wygrzebałam z piwnicy, namówiłam bliską koleżankę, by też pojechała. Wojtek jest prawie rówieśnikiem Tymka. Chłopiec od urodzenia nie widzi, ma też szereg innych schorzeń, które uniemożliwiają jemu normalny rozwój. Jest bardzo, bardzo radosnym chłopcem. Pomimo gorąca i kilku godzin spędzonych wśród wielu obcych ludzi, w ogóle nie marudził. Wojtuś potrzebuje wsparcia finansowego, kosztownej rehabilitacji, która pomoże jemu osiągnąć postęp w rozwoju, być może kiedyś usamodzielnić się. Proszę Was o wsparcie dla Wojtka. I już z góry dziękuję Wam za pomoc!



wtorek, 3 września 2013

W zamian.

Strach o aklimatyzację w przedszkolu odszedł na dalszy plan. Nie powitaliśmy nowego miejsca w poniedziałek, nie pożegnaliśmy się i nie było łez. W zamian dostałam trzy nieprzespane noce, wymiotujące dziecko, nawet po dwóch łyżeczkach wody, chudnące w oczach, wizytę na pogotowiu i trzy wizyty u pediatry. Dziecko błagające o jedzenie, którego nie mogę jemu podać, które płakało, a ja razem z nim. Otarliśmy się o szpital i dzisiejsza noc była decydująca. Czopki homeopatyczne na wstrzymanie wymiotów zadziałały. Syn zjadł pierwszy posiłek od sobotniego wieczora, chrupka kukurydzianego i nie zwymiotował. Jest wykończony, ospały, ale dziś rano się uśmiechnął. To był najpiękniejszy uśmiech świata!