To, że zmienia się związek po
narodzinach dziecka każdy zapewne wie tudzież się domyśla. Nocne wstawanie, poporodowe
humory i przypływ nowych obowiązków nie sprzyja specjalnemu
okazywaniu uczuć drugiej połowie. Nasz związek także się
zmienił, według mnie na lepsze, jednak nie da się ukryć, że nie
jest i już pewnie nigdy nie będzie taki jak kiedyś. Ja, przejęta
rolą matki, w której czuję się rewelacyjnie, nie podejmuję już
tak spontanicznych decyzji jak kiedyś. Nie wsiadam z mężem na
motocykl, by jechać w lutym nad jezioro, robić ognisko i smażyć
kiełbasy, jak kiedyś. Nie wsiadam z nim do samochodu, by pojechać
300 km nad morze i obejrzeć zachód słońca w październiku, jak
wtedy, gdy zaczęliśmy się spotykać. Większość mej
spontaniczności zniknęła wraz z pojawieniem się na świecie Syna,
istoty, za którą czuję bardzo odpowiedzialna. Staram się jednak,
byśmy mieli czas dla siebie: wyszli do kina, na obiad we dwoje czy
też wypili wspólnie wino, nawet jeśli pijąc je, rozmawiamy o
dziecku. Staram się też spełnić prośbę księdza, który podczas
naszego ślubu rozbawił cały kościół kazaniem i kazał pamiętać,
aby dbać o siebie i małymi gestami dawać wyraz uczuciom, na
których okazywanie w codziennym zaganianym życiu czasu brak. W
naszą ślubną miesięcznicę upiekłam Mężowi murzynka, jedyne
ciasto, które mi zawsze wychodzi, a które On lubi. I zamówiłam
dwa bilety do kina na film kostiumowy, bo te lubimy oboje. Zauważam
jednak, że myśl o Synu ani na chwilę nie przestaje nam
towarzyszyć. Gdy już nacieszymy się tylko swoim towarzystwem
zwykle wracamy do domu pytając siebie nawzajem: 'Ciekawe, co robi
Tymko'. Ot, rodzice.
tak to już jest. Z jednej strony tęskno za przejawami niczym nieskrępowanego szaleństwa, a z drugiej człowiek czuje spełnienie, że prowadzi się stabilnie i jest bezpieczną bazą dla swojego berbecia.
OdpowiedzUsuń