Strach o aklimatyzację w przedszkolu odszedł na dalszy plan. Nie powitaliśmy nowego miejsca w poniedziałek, nie pożegnaliśmy się i nie było łez. W zamian dostałam trzy nieprzespane noce, wymiotujące dziecko, nawet po dwóch łyżeczkach wody, chudnące w oczach, wizytę na pogotowiu i trzy wizyty u pediatry. Dziecko błagające o jedzenie, którego nie mogę jemu podać, które płakało, a ja razem z nim. Otarliśmy się o szpital i dzisiejsza noc była decydująca. Czopki homeopatyczne na wstrzymanie wymiotów zadziałały. Syn zjadł pierwszy posiłek od sobotniego wieczora, chrupka kukurydzianego i nie zwymiotował. Jest wykończony, ospały, ale dziś rano się uśmiechnął. To był najpiękniejszy uśmiech świata!
Biedulek.... Zdrowka dla synka i duzo cierpliwosci dla Ciebie.
OdpowiedzUsuńOby z kazda godzina Mlody czul sie lepiej.
Znam ten lęk, przerabialiśmy to :( zdrowia Maluszku!!
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie zapomnę naszego pierwszego wirusa (synek miał wtedy 8 miesięcy) - generalnie wszędzie słyszę, że panuje właśnie jakiś wirus :))) Po stokroć zdrowia i powrotu do sił :))
OdpowiedzUsuńOj współczuję, nic gorszego nie ma dla mamy niż chore dziecko.
OdpowiedzUsuńO rany.... Dobrze, że już wyszliście na prostą, współczuję
OdpowiedzUsuńKochana, ale co było powodem? Czymś sie zatruł? Od kogoś zaraził?
OdpowiedzUsuńWirus, mógł złapać np. na dniach adaptacyjnych w przedszkolu (choć zrobiłam wywiad i żadne dziecko nie było później chore) lub też w przychodni, byliśmy na wizycie kontrolnej dzień przed atakiem. Mógł krążyć w powietrzu :/ Wiem też, że obecnie taki wirus panuje wśród dorosłych, identyczne objawy, jak jelitówka :/ Tyle, że Syn przeszedł to bardzo źle, malutki, słaby organizm..
Usuń