Boję się latać, nie lubię latać i każdy
lot jest dla mnie niemałym stresem. Nie zdecydowałabym się jednak
jechać kilkanaście godzin z dzieckiem samochodem, gdyż wiem, że
zniosłoby to jeszcze gorzej niż dwugodzinny lot samolotem. To był
drugi lot Tymka, a dwa odbył także wcześniej jeszcze w moim brzuchu
i choć tym razem miałam wsparcie w postaci Babci, tego lotu
obawiałam się najbardziej. Lot w jedną i drugą stronę mieliśmy
zupełnie inny, choć lądowanie podobne, z wielką awanturą
Tymkową, krzykiem i płaczem, gdyż nie chciał dać zapiąć się w
pas, siedząc na naszych kolanach. Jadąc na lotnisko do Wrocławia
złapały nas fatalne warunki pogodowe. Na samym lotnisku spędziliśmy
tylko pół godziny, podczas których Synko poszalał w kąciku dla
maluchów, z którego ciężko go było wyciągnąć. Do samolotu
wsiadaliśmy prawie jako ostatni, choć przysługuje nam
pierwszeństwo wejścia na pokład, gdyż Syn nie ma jeszcze dwóch
lat. Niestety, gdy zjawiliśmy się na lotnisku było już tak późno,
że wpuścili kilkaset osób do rękawa i nasze pierwszeństwo na nic
się nie przydało. Gdy już weszliśmy do samolotu i zajęliśmy
miejsca poczułam chwilową ulgę. Sama podróż na lotnisko w
śnieżycy nie była przyjemnością. Ulga ta jednak nie trwała
długo, bo jeszcze kołując po płycie lotniska pilot raczył nas
poinformować, że warunki pogodowe w Anglii są fatalne i możemy
mieć problem z wylądowaniem. Poziom mojego stresu jeszcze bardziej
wzrósł, ale starałam się zająć Synem i nie myśleć o tym co
będzie. Czytając sporo o lotach z dziećmi zaopatrzyłam się
wcześniej w:
-kocyk (zwykle w samolocie jest
chłodno, w razie zaśnięcia dziecka na pewno się przyda)
-dwa nowe samochodziki ( najtańszy
traktor i wóz strażacki z zabawkowego, nowe zabawki zajmują dzieci
na dłuższą chwilę)
-smoczek (przy starcie i lądowaniu
często pomaga przy bólu uszu)
-zwierzaki z Lajkonika (frajda jest nie
tylko w jedzeniu, ale także w wybieraniu zwierzątek i odgryzaniu im
różnych części ciała)
-biszkopty/chrupki
-wodę
Kocyk na nic się zdał, gdyż w
samolocie po raz pierwszy było tak gorąco, że wszystkie dzieci
miały czerwone poliki. Samochodziki sprawdziły się rewelacyjnie,
jeden przy starcie, Syn nawet nie zauważył, że przypięłyśmy go
pasem. W trakcie lotu Syno jadł, pił, wstawał, włączał
światełka, kombinował i kręcił się. Gdy samolot obniżał się
dało się zauważyć, że Syna bolały uszy, łapał się za nie i
krzyczał nie ała! Lot minął
całkiem wesoło, gdyby nie awantura przy lądowaniu z powodu
ponownego przypinania pasem, rzekłabym, że był bardzo dobry. Wylądowaliśmy całkiem sprawnie, wbrew okropnej pogodzie. Z
powrotem było gorzej, gdyż spędziliśmy cztery godziny na lotnisku
z powodu opóźnionego lotu. Fakt, że i to lotnisko było zaopatrzone w
kącik malucha, Syn wybawił się, wybiegał i zmęczył i miałyśmy
nadzieję, że gdy o 21 wylecimy, padnie jak kawka. Nasze oczekiwania
jednak nie sprawdziły się, bo gdy tylko światła w samolocie się
zapaliły, Tymek odżył. Nie pomogło nawet mleko przygotowane na
pokładzie, Syno choć marudny, nie zasnął. Gdy przyszło do zabawy
i sięgnęłam do torby po dwa nowe autka, po raz kolejny zakupiony
na potrzeby lotu, okazało się, że zapomniałyśmy ich spakować.
Udało nam się zabawiać Syna do momentu lądowaniu, po raz kolejny
próba zapięcia go w pas skończyła się płaczem i wrzaskiem, nie
pomagały prośby i zagadywanie. Ponad 20 minut krzyku skończyło
się zaśnięciem Syna w momencie uderzenia samolotu o płytę
lotniska.
Nie wyobrażam sobie mojego Malucha w samolocie.
OdpowiedzUsuńoj niewesoło
OdpowiedzUsuńNie latam samolotami, a jak muszę to muszę się upic jak żul pod sklepem ( brutalna prawda ) więc nie latam bo pić nie lubię i do USA wolałabym na trawie rok płynąć niż samolotem dobę :)
OdpowiedzUsuńmiało być na tratwie :D
UsuńA ja uważam, że synio spisał się na medal - dorośli mają problem z aklimatyzacją - a co dopiero dzieci...
OdpowiedzUsuńEch tam, to tylko kilka awantur;) dobrze, że wrociliscie cali i zdrowi;)
OdpowiedzUsuńTrochę mnie nastraszylas wspomnieniem porodowki. Mam nadzieję rozwiać jutro wszelkie wątpliwości.
latanie samolotem jest fajne gdy nie ma przygód. a sam syn mamy bardzo chętnie wsiadał do samolotu, chętnie spoglądał z okna na chmury nad którymi lecieliśmy, wszystko fajnie. ja miałam większego stresa do tego jak on zareguje lecąc pierwszy raz samolotem - a tu taki surprise :)
OdpowiedzUsuńpamiętam nasz lot z raczkującą Ewką, cóż to za gimnastyki były, żeby nie pełzała po całym samolocie :D
OdpowiedzUsuń