Niedziela
minęła nam rodzinnie, pół-aktywnie. Teraz już doceniam nasze
małe em dwa, w którym jest mi ciasno, ale tu przynajmniej Syn nie
ma gdzie uciec. U Dziadków nabiegałam się dziś za nim co
niemiara, przez kuchnię, salon, ogród- Synko poginał w tempie
błyskawicy, a Matka biegała i biegała. Zbierała go ze schodów,
na które usilnie próbował się dostać, pilnowała, by przypadkiem
nie pacnął czymś któregoś z trzymiesięcznych
Kuzynków. Uff. W końcu z ratunkiem przyszedł Tata, bym choć na
chwilę mogła odetchnąć. Po wspólnym obiedzie spakowaliśmy Syna
do auta i pojechaliśmy nad jezioro. I to wybór atrakcji dla Syna
nie miał końca: grzebanie patykiem w piachu, oglądanie łódek,
łabędzi i kaczek. Czasami próbuję sobie przypomnieć, co robiłam
z czasem, gdy nie było Tymka, który organizuje mi teraz zajęcia
doskonale. Czytałam? Robiłam zakupy? Trudno mi sobie to wyobrazić.
Choćby jeden dzień bez Tymkowego uśmiechu. Nierealne.
Uśmiałam się z tej atrakcji-grzebanie patykiem w piachu :) Ale wszystko przed nami :))
OdpowiedzUsuńPiękny uśmiech :) ja też nie wiem co robiłam nim Arianna przyszła na świat :)
OdpowiedzUsuńHehe nastawiam się, że u mnie będzie tak samo jak do moich rodziców pojedziemy za kilka miesięcy :D tam też domek, kilka pokoi i schody :P
OdpowiedzUsuńZazdroszcze Wam tych rodzinnych spotkan...
OdpowiedzUsuńTymkowy usmiech- rewelacja!
Uśmiech piękny, ale i czapeczka niczego sobie :)
OdpowiedzUsuńu nas też było rodzinnie, cała niedziela na świeżym powietrzu.
OdpowiedzUsuńEmilia spała jak suseł po takim dniu.
ja odpoczęłam jak dawno.
chwilo trwaj!
słodki syneczek, a jak się ładnie uśmiecha ;-)
OdpowiedzUsuń