synkowo

synkowo

piątek, 26 października 2012

Liście.

Jesienne liście i ich wszystkie odmiany kolorów nastrajają mnie zawsze nostalgicznie, lecz pozytywnie. Wbrew mym oczekiwaniom nie mieliśmy i wciąż nie mamy czasu korzystać z tegorocznej jesieni i nacieszyć się nią. Przedślubne i poślubne sprawy oraz wszelakie Synowe wysypki, wypadki i zaziębienia uniemożliwiają nam to skutecznie. Z żalem patrzę na drzewa pokryte żółtymi liśćmi za oknem i marzę o chwili wolnego, oddechu, o długi spacer z Synem do parku. Niestety, wizja wolnego popołudnia jest dość odległa, weekend spędzę znowu poza domem, więc dziś postanowiłam choć na kwadrans wyskoczyć z Tymoszkiem do parku, aby pobiegał i zobaczył, jak wyglądają żołędzie. Syn biegał, kopał liście, zbierał patyki, wywracał się i dostał aż wypieków z emocji, a próba włożenia go do samochodu skończyła się głośną awanturą na pół osiedla. Był też z nami przyjaciel Miś, którego Tymek przytargał ze sobą prosto z domu i próbował podsadzać, by wspiął się na drzewo. Ostatecznie, gdy Syna zajęły ważniejsze sprawy, jak na przykład bieganie, Miś skończył w liściach w samotności.













środa, 24 października 2012

Bawienie.

Lubię bawić się z moim dzieckiem, ale lubię też patrzeć, gdy ono bawi się samo. Obserwuję Syna zawsze z uśmiechem na ustach i podziwiam jego wyobraźnię i kreatywność. W ciągu tego tygodnia w naszym domu pojawiły się Lego Duplo od Taty, książka o strażaku od Babci i kopara od drugiej Babci, którą Syn chwycił z półki w sklepie i nie chciał oddać. Owa kopara służyła dziś na przykład do przewożenia płatków śniadaniowych, które Syn wcina jako przekąskę. Zauważyliśmy dziś z Mężem, że gdy tylko Syn wstanie i przybiegnie do naszego pokoju chwyta za zabawkę i od razu zaczyna się bawić. Wygląda to przekomicznie, chciałabym mieć tyle energii po wstaniu z łóżka.





niedziela, 21 października 2012

Daleko.

Daleko od domu, Męża i Syna spędziłam ostatnie trzy dni. W ramach decyzji o dokształcaniu się, musiałam wyjechać na szkolenie. Przez weekend pokonałam prawie 800 kilometrów samochodem, wysiedziałam ponad 20 godzin na krześle i wytęskniłam za mymi mężczyznami ile mogłam. Tymek z Tatą spędzili ze sobą całe trzy dni, a mnie zdawali relację ememesową kilka razy dziennie. Paradoksalnie, choć zwykle rozstania przychodzą nam łatwo, tym razem przy tak pięknej jesiennej aurze było mi źle, że nie jestem z nimi. Chłopaki  jeździli na rowerze, oglądali kaczki, odwiedzali Dziadków jednych i drugich w celu posilania się (nie nagotowałam obiadów na trzy dni, co to, to nie!) i spędzili ze sobą mnóstwo świetnego czasu. Ku memu zdziwieniu, zasada 'no-toys' została złamana przez Tymkowego Tatę, gdyż udali się do Tesco po wielką pakę Lego Duplo, z której tworzyli niestworzone rzeczy przez cały weekend. Syn ostatnimi dniami wykazał ogromne zainteresowanie składaniem klocków, więc Tata postanowił go uszczęśliwić. Na szczęście, znów jesteśmy w komplecie, wyściskałam i wycałowałam Syneczka i nacieszyć muszę się nim do piątku, bo później czeka mnie kolejny, na szczęście już ostatni, weekend szkoleniowy.




środa, 17 października 2012

Książki i zabawki.


Z założenia od samego początku mieliśmy nie kupować Synowi zabawek. Jakim cudem nazbierały się ich w domu sterty? Od dziadków, rodziny, znajomych...Tymek ma mnóstwo samochodów, klocków, pluszaków, ale ku mojej wielkiej uciesze ma także mnóstwo książek. Synkowa biblioteczka zapełnia się z każdym miesiącem i przyznam, że i ja się do tego przykładam. Nie szkoda mi ani złotówki wydanej na Synkowe książki, które On uwielbia, przegląda, każe sobie czytać, mówić nazwy postaci, rzeczy, bohaterów, by mógł wskazywać paluszkiem i mieć przy tym niezłą radochę. Nasz ostatni nabytek, podpatrzony u zizi jest strzałem w dziesiątkę! Tymek jest fanem biedronek. Odkąd dorwał jedną w wakacje i o mały włos nie zjadł, biedronka nazywana jest 'am' i nie ujdzie Tymkowej uwadze, choćby była rozmiarów główki od szpilki. Syn wypatrzy jest na dyskontowych płatkach śniadaniowych, w każdej bajce, a i czasem przypomni się jemu, by opowiedzieć „biedroneczko leć do nieba”, gdy przyjdzie i męczy wskazując na dłoń z głośnym „amm”. What the ladybird heard to wspaniała opowieść, niezwykle kolorowa i ciekawa, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest biedronka, na każdej ze stron, czasem milimetrowych rozmiarów, którą Syn znajduje szybciej niż ja.  





poniedziałek, 15 października 2012

Miłość i zakupy.

Ha, powiązał mi się pięknie jeden temat z drugim, choć dziś nie o miłości do zakupów, która jednakże też we mnie tkwi. Dziś o miłości rzekłabym braterskiej, bliskiej, wspaniałej. Gdy dowiedziałam się, że urodzę Syna nie spodziewałam się, że jego relacja z najbliższym Kuzynem będzie tak wyjątkowa. A jest. Godzinami mogę siedzieć i patrzeć, jak Chłopaki traktują się wzajemnie, jak jeden za drugim skoczyłby w ogień. Żałuję, oj jak ja żałuję, że tak rzadko się widzą. Ale pomimo tak sporadycznego kontaktu zbudowali między sobą tak zażyłą relację, która mam wrażenie z każdym spotkaniem staje się bardziej swobodna i jeszcze bardziej niezwykła. A w ramach uzupełniania jesiennej garderoby nabyliśmy kurtkę, czapkę i trzy bluzki z długim rękawem, tak na dobry początek.









czwartek, 11 października 2012

Powrót.

Wracamy do normalności. Pomału ogarniamy poślubne sprawy i przystosowujemy się do starego rytmu dnia. Synko ma już ściągnięte szwy z głowy i zbliża się druga wizyta u fryzjera. Chcę też zaopatrzyć potomka naszego w jesienno-zimową garderobę: przede wszystkim zimową, ciepłą kurtkę i buty, kilka bluzek z długim rękawem i takież same body.  Szykują się weekendowe większe zakupy! Tymek przestawia się pomału na jedną, dłuższą drzemkę. Śpi do 2 godzin jeden raz i tym samym o 19  mamy już Syna z głowy. Wykąpany i nakarmiony zasypia w ciągu kilku minut. Ten tydzień obfituje w szaleństwo z Kuzynem, uwielbiam patrzeć jak chłopaki się razem bawią! Tymek chodzi za Mikołajem jak cień, wołając "Ła-ła" (Mikołajowa ksywa nadana przez Tymka) i naśladując wszystko, co Kuzyn robi. Razem tańczą, śmieją się i przytulają. Razem jedzą i piją. Są jak bracia. Jesień rozpędza się w kierunku, za którym nie przepadam. Zimne, brzydkie i mokre stają się październikowe dni. Zabrałam Chłopaków do sali zabaw, by poszaleli razem, póki mają okazję




poniedziałek, 8 października 2012

Było.

Było cudownie, perfekcyjnie. Spodziewałam się, że stres nadejdzie i to było największym zaskoczeniem. Ani razu nie ścisnęło mi żołądka, ani razu serce nie przyspieszyło. Wszystko wyszło bardzo naturalnie, wspaniale. Od mszy i przezabawnego kazania świetnego księdza, po zabawę do rana. O 4 gdy dj-wodzirej wyłączył muzykę na parkiecie wciąż pozostawało ponad 20 osób chłonnych zabawy. Suknia podarta i czarna u dołu, ale to znak, że się dobrze bawiłam, praktycznie nie schodziliśmy z parkietu przez całe wesele. Syn przeżył rozstanie nadzwyczaj dobrze, był pod kościołem tuż po ślubie, choć lekko padało, nie bardzo wiedział, co się dzieje, gdy wzięliśmy go na ręce. Spał pięknie całą noc, nianie nie mogły wyjść z podziwu, jakie mamy grzeczne i bezproblemowe dziecko. Ani razu nie zapłakał, nie okazał tęsknoty za nami, świetnie bawił się z opiekunkami. Było idealnie!



sobota, 6 października 2012

Ten dzień.


Trzy miesiące minęły i nadszedł. Ten dzień. Mam nadzieję, że będzie udany. Spokojny. Radosny i niezapomniany. Pomimo paskudnej pogody jaka się zapowiada. Będą z nami 54 najbliższe naszemu sercu osoby. Synu, gdy spotkamy się z niedzielę Mama i Tata będą Mężem i Żoną. Ten dzień wypadł w setnego posta, a w związku z tym już wkrótce niespodzianka.  




wtorek, 2 października 2012

Pogotowie i fatum.

Zaczynam poważnie myśleć, że prześladuje nas jakieś przedślubne fatum. Wysypka, gorączka, pogryzienie Syna przez komary to już pikuś. Dziś Tymek pilnowany przez Dziadka niefartownie upadł, uderzył głową o meble i rozwalił czerep tak, że wszyscy się przerazili. Najpierw oczywiście Dziadek, który zawiadomił Babcię, a ta napisała mi tylko smsa: Zadzwoń. Ważne. Serce mi stanęło na moment, oddzwoniłam i dowiedziałam się, że byli już na pogotowiu w naszym mieście, lecz tam nie podjęli się szycia dziecka i że jechać musimy 20km do pobliskiego miasta na oddział dziecięcy. Urwałam się z pracy i wyruszyliśmy. Stresowaliśmy się wszyscy, jak Tymko to przeżyje. Jakoś przeżył. Odkażanie, golenie kawałka głowy, znieczulanie i samo szycie. Krzyczał i płakał trzymany przez Babcię i dodatkowo przeze mnie. Za dwa dni zmiana opatrunku, za około tydzień ściągnięcie szwu. Na szczęście założyli tylko jeden. Za trzy dni nasz ślub, zaczynam się bać, co jeszcze się może zdarzyć.