Z Niną poznałyśmy się na studiach magisterskich i dość szybko znalazłyśmy wspólny język. Przez cały czas trwania studiów spotykałyśmy na kawach, obiadach i pogawędkach. Dwa lata minęły od skończenia naszej edukacji, a my wciąż pozostajemy w kontakcie. Gdy dowiedziałam się, że Nina przeprowadza się do Edynburga, uznałam, że to ostatni moment, by mogła poznać Syna naszego. Wpakowałam go więc dziś do auta i trochę z duszą na ramieniu przebyliśmy po raz pierwszy tylko we dwoje podróż dwugodzinną, ponad stukilometrową. Obawiałam się awantury fotelikowej, Tymek coraz częściej buntuje się przy dłuższej jeździe i wiedziałam, że jadąc sama, niewiele oprócz śpiewu mogę zdziałać. Jednak świadomie wyjechałam w godzinach jego pierwszej drzemki, bo po godzinie Syna zmogło i zasnął. Z powrotem wymęczony bieganiem, nowościami i emocjami padł, gdy ledwo odpaliłam silnik i obudził się tuż przed domem. Odwiedziny nasze przebiegły we wspaniałej atmosferze. Czułam się, jakbyśmy pojechali do rodziny. Mama Niny uraczyła nas przepyszną szarlotką i rewelacyjnymi domowymi pierogami. Tymek zrywał i zjadał borówki z krzaka, karmił ryby, biegał, oglądał żaby w stawie, bawił się autkiem od Cioci Niny, huśtał się na hamaku i miał frajdy co nie miara. Życzyłabym nam więcej dni w tak sielskiej atmosferze.
po zdjęciach widać, że Synus się nie nudził:)
OdpowiedzUsuńIiilleeeż się dzieeejeeee:D
OdpowiedzUsuńAle Tymek szczęśliwy :D cudownie!
OdpowiedzUsuńbycie matką to codzienne pokonywanie własnych lęków :) dałaś radę, super! :)
OdpowiedzUsuńCuuuudowny dzień:)!
OdpowiedzUsuńJa jeszcze sama tak daleko z synem nie jechałam. Oj bałabym się, bała...:)
ależ go odstrzeliłaś na to spotkanie :)
OdpowiedzUsuńwygląda czadowo.
pozdrawiam